Prezydent całej Polski

admin, sobota 25 sierpnia 2007 - 13:33:38

Prezydent całej Polski Zwycięzca wyborów prezydenckich zapowiada ograniczenie zjawisk patologicznych oraz zgodę i \"zakopanie rowów\". W Polsce brak dobrego wzorca prezydentury, więc Lech Kaczyński będzie dopiero musiał go stworzyć. Pozostajemy wierni programowi budowy IV RP, budowy Polski solidarnej - deklaruje niezmiennie Lech Kaczyński. Słyszeliśmy to wielokrotnie w kampanii wyborczej. Nowa za to, już prezydencka formuła brzmi: zgoda poprzez prawdę. W tle pojawia się słowo pojednanie, którego Kaczyńscy rzadko dotychczas używali. Nagła zmiana stylu prezydenta-elekta zaskakuje nie mniej niż jego zwycięstwo wyborcze. Ale też \"szeryf\" podejmuje się roli, której nie sposób porównać z pełnionymi przez niego dotychczas funkcjami wiceprzewodniczącego Solidarności, prezesa NIK, ministra sprawiedliwości czy prezydenta Warszawy. Musi stworzyć metr sewrski polskiej prezydentury, ośmieszonej przez poprzedników. Powrót męża stanu W pierwszych dniach po zwycięstwie pokazał twarz męża stanu, znaną już z obchodów 60-lecia Powstania Warszawskiego, podczas których stał się równorzędnym partnerem dla przywódców Zachodu. Teraz prezentuje siebie jako państwowca. Nie przypadkiem sukcesy odnosił jako wzorowy urzędnik: prezes Najwyższej Izby Kontroli, potem minister sprawiedliwości. Układanie rządu bierze na siebie Kazimierz Marcinkiewicz, zadanie podziękowania doraźnym i często kłopotliwym sojusznikom z kampanii - brat Jarosław Kaczyński jako szef partii. Role zostały rozdzielone tak, żeby ich nie mieszać. Lech Kaczyński jest przekonany, że prezydent nie może być działaczem żadnej partii. - Nie jestem prezydentem tych, którzy na mnie głosowali, jestem prezydentem całej Polski - podkreśla. Ale równocześnie zastrzega: - Świetnie pamiętam, skąd wyrosłem. Nie zapomnę, skąd wyszedłem - powtarzał na spotkaniu z klubem PiS, w tej kadencji tak licznym, że pomieścić go może, jak z satysfakcją zauważył prezydent-elekt, wyłącznie największa w gmachu sejmu, jeśli nie liczyć sali obrad, sala kolumnowa. Przed jego prezydenturą stają dwa główne zadania. Pierwsze z nich widzi w ograniczeniu zjawisk patologicznych, \"które występują w całym świecie, ale w Polsce przybrały charakter niebezpieczny\". Drugie prezydent-elekt definiuje następująco: - Zgoda poprzez prawdę. Zakopanie pewnych rowów, które wyrosły przez 16 lat. Trzeba rozliczyć, co niedobre, bez tego nie będzie pojednania. Ale przyszedł jego czas - nie ma wątpliwości Lech Kaczyński. Samoograniczająca się prezydentura (elekt przestrzega, by nie mylić postulowanej przez braci rewolucji moralnej z rzeczywistą), odbudowująca prestiż urzędu - tak zdaje się widzieć swoją misję Lech Kaczyński. W nowej roli prezydenta-elekta zaskoczył zarówno przeciwników, który podejrzewali, że nie poradzi sobie z zagospodarowaniem największego w dziejach swojej formacji sukcesu, jak też w gorącej wodzie kąpanych zwolenników, którzy zagrzewali go, żeby od razu ruszył na kolejną wojnę ideologiczną. Objawił godne i umiarkowane reakcje na zwycięstwo za przykładem Jarosława Kaczyńskiego, który po doprowadzeniu partii do wygranej w wyborach, zrezygnował z premierostwa, typując Kazimierza Marcinkiewicza , żeby nie zaszkodzić prezydenckim szansom brata. Charakterystyczne, że w pierwszych dniach po wyborze Lech Kaczyński nie wygłosił ani jednego zdania, którego nie mógłby wypowiedzieć jego rywal Donald Tusk. Wprawił tym w konfuzję zachodnie media, w pierwszym odruchu dostrzegające w nim socjała, populistę, katolickiego nacjonalistę czy \"homofoba\". Artur Zawisza z PiS pewien jest, że zwycięzca, który ma prawo być zaniepokojony tymi głosami, \"na początek skoncentruje się na Europie\", będzie jeździć i prostować. - Pokaże siłę i stabilność tej prezydentury - zapowiada Zawisza. Bliźniacy wydają się zwolennikami zasady twórcy judo, prof. Jigoro Kano: zgiąć się, żeby zwyciężyć. Po każdym ich sukcesie następował moment wyczekiwania, nawet pozornego regresu - i dopiero potem kolejne niezawodne uderzenie. Gdy wystawili Marcinkiewicza na premiera, niejeden z poważnych obserwatorów uznał, że przestraszyli się własnego sukcesu. Kolejne cztery tygodnie pokazały, że pozorny unik Kaczyńskich zaprocentował podwójnym zwycięstwem wyborczym. Bezpartyjny pierwszy obywatel Wałęsa marzył bezskutecznie o zbudowaniu własnej partii (do koncepcji Obozu Patriotycznego skaptował tylko niewielkie ugrupowania prawicy), Kwaśniewski - choć formalnie bezpartyjny - reprezentował interesy SLD, a pod koniec testował projekt zbliżenia między liberalną flanką tej partii a Unią Wolności, co znalazło karykaturalny wyraz w odrzuconej przez wyborców Partii Demokratycznej. Lech Kaczyński występuje z PiS, składa funkcję honorowego przewodniczącego. W ratuszu i przyszłej kancelarii znajduje miejsca dla środowisk, wywodzących się z dawnej UW, dla byłych dziennikarzy (wiceprezydent stolicy Andrzej Urbański), ekspertów od spraw bezpieczeństwa. Nie jestem prezydentem PiS, choć PiS nie może być karane za to, że zostałem prezydentem - określa się z humorem elekt. Historyczny wymiar swojej prezydentury wyznacza w ambitny sposób: - Musimy spowodować, żeby te 15 mln Polaków, którzy nie wzięli udziału w głosowaniu, uznało, że to błąd. Dla przyszłości tej kadencji jeden rachunek wydaje się kluczowy: w drugiej turze wyborów prezydenckich na Lecha Kaczyńskiego zagłosowało dwa razy więcej jego rodaków, niż cztery tygodnie wcześniej poparło partię PiS w wyborach parlamentarnych. Choć \"szeryf\" nie ma powodu, by szczycić się skaptowaniem zwolenników Andrzeja Leppera czy Jarosława Kalinowskiego - faktem jest, że jego wizja Polski przemówiła nawet do wyborców spoza tradycyjnego kodu posierpniowego czy solidarnościowego. Przekonały ich hasła równościowe i obietnica gospodarki nie tylko dla bogaczy oraz zapowiedź, że jeśli Kaczyński wygra wybory - nie powoła na kolejną kadencję do NBP Leszka Balcerowicza. Państwo psuło się od głowy W Polsce brak dobrego wzorca prezydentury. Lech Kaczyński będzie musiał dopiero go stworzyć. Pierwsze dni po zwycięstwie pokazują, że nie powinien mieć z tym kłopotów. Lech Wałęsa zaczął przed piętnastu laty urzędowanie od budzącego nadzieję gestu, jakim okazała się odmowa zaproszenia swojego poprzednika Wojciecha Jaruzelskiego - splamionego wprowadzeniem stanu wojennego, a po latach wybranego na urząd przez kontraktowy parlament - na prezydencką ceremonię inauguracyjną. Potem było już tylko gorzej. Wywodzący się z \"S\" prezydent \"wzmacniał lewą nogę\", patronując powrotowi postkomunistów do oficjalnego życia publicznego. Szantażował sejm oraz Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Zaś w gabinecie jego \"szarej eminencji\" - Mieczysława Wachowskiego - stałymi gośćmi okazali się admirałowie i generałowie po szkołach moskiewskich. Typowana na dyrektorkę gabinetu nowego prezydenta Elżbieta Jakubiak (zawsze upozowana na idealną urzędniczkę była prawą ręką Kaczyńskiego w stolicy) śmiechem reaguje na próbę porównywania jej z Wachowskim. Zaś los nadpobudliwego Jacka Kurskiego, w ekspresowym tempie wykluczonego z PiS za grzebanie w drzewie genealogicznym konkurenta (przez co mało nie przywiódł do zguby własnego pryncypała, bo po aferze z Wehrmachtem przewaga Tuska wzrosła do 16 punktów), pokazuje, że \"szeryf\" nie toleruje samowoli współpracowników. Przez lata wspólnie z bratem twardą ręką trzymający partię nie stanie się zakładnikiem żadnej kamaryli. Wywodzący się z przeciwnego niż poprzednik obozu Aleksander Kwaśniewski jechał na własną inaugurację w huku petard ulicznych demonstracji. Oponenci reagowali w ten sposób na \"kłamstwo magisterskie\" z kampanii wyborczej i groźbę rekomunizacji. Prezydentura Kwaśniewskiego, wsparta na trzech filarach - służbach specjalnych, mediach i biznesie - dogorywała w klimacie permanentnych afer, w których zarzuty postawiono bliskim współpracownikom polityka, reklamującego się jako \"prezydent wszystkich Polaków\". Propagandowa zręczność nie zamaskowała jałowości jego dwóch kadencji. Kwaśniewski przecinał wstęgi, wręczał ordery, spotykał się z koronowanymi głowami - bardziej panował zamiast rządzić. Kaczyński zapowiada prezydenturę bardziej aktywną, zwłaszcza w kraju. W sprawach międzynarodowych zaś, gdzie prezydenckie uprawnienia są znaczne - twardsze podejście do Niemiec (żadnego centrum wypędzonych) oraz Rosji (zero tolerancji dla historycznych upokorzeń w związku z 1920 rokiem i domniemanym mordowaniem jeńców bolszewickich, Katyniem czy kolejnymi rocznicami II wojny światowej). W kwestiach narodowej dumy i tradycji nie było zresztą różnic między nim a Tuskiem. Nadwerężony majestat Obaj poprzednicy Lecha Kaczyńskiego mocno nadwerężyli prezydencki majestat: Wałęsa wznosząc zaraz po zwycięstwie knajacki toast \"zdrowie wasze w gardło nasze\" i podając nogę rywalowi w pamiętnej debacie telewizyjnej jesienią 1995 r., Kwaśniewski - chwiejąc się zagadkowo nad grobami polskich oficerów w Charkowie. Do historii przeszły ich obietnice wyborcze: Wałęsa oferował po sto milionów dla każdego rodaka, Kwaśniewski - mieszkania na wiosnę dla młodzieży. Lech Kaczyński zapowiada przedsięwzięcia bardziej wymierne: trzy miliony nowych mieszkań w osiem lat oraz nakarmienie głodnych dzieci, których los - jak podkreśla prezydent-elekt - stanowi największą hańbę Rzeczypospolitej. Zyskał niezawodne wsparcie swojej dotychczasowej partii. Oba zadania znalazły się wśród priorytetów formującego się rządu Kazimierza Marcinkiewicza, zapisane w 24-stronicowym programie \"Solidarne państwo - solidarnych obywateli\". Przykłady Hiszpanii, Grecji czy Irlandii - starszych braci z Unii Europejskiej, na które chętnie powołuje się gospodarczy strateg PiS Cezary Mech, pokazują, że podobne przedsięwzięcia okazały się możliwe w krajach, uchodzących za ekonomicznie zapóźnione. Chociaż media z koncernów Agory i Springera próbują pierwsze dylematy tej prezydentury zwekslować na spory ideologiczne - nie ulega wątpliwości, że podejmujący nowe wyzwanie \"szeryf\" z Warszawy oceniany będzie za konkretne przedsięwzięcia. W stolicy jego pozycję ugruntowało otwarcie Muzeum Powstania Warszawskiego czy walka z plagą fałszywych alarmów bombowych. Budowa Polski solidarnej zaczyna się od rzeczy konkretnych, a nie ideologicznych sporów. Wkrótce pojawi się promowana przez Kaczyńskiego w kampanii ustawa o dożywianiu dzieci. W trudnym, obfitującym w sejmowe przetargi tygodniu prezydent-elekt zapowiedział, że będzie wspierał rządu PiS-u i pomagał mu przekształcać Polskę. - Naszym zadaniem jest przekonanie zdecydowanej większości Polek i Polaków - powtarza Lech Kaczyński. Takiego celu ani Wałęsa, ani Kwaśniewski sobie nie stawiali. 

tekst pochodzi ze strony www.tygodniksolidarnosc.com


Ta publikacja pochodzi ze strony Goleniów net - Portal Powiatu Goleniów
( http://www.goleniow.net.pl/e107_plugins/content/content.php?content.38 )


Czas generowania: 0.0515 sek., 0.0037 z tego dla zapytań.